Pierwsze patenty zostały przyznane ponad 200 lat temu. Z założenia miały bronić interesów twórców przełomowych rozwiązań, a w dalszej perspektywie promować pomysłowość i zachęcać ludzi do innowacyjności. Idea wydawała się bardzo prosta i skuteczna: jeśli ktoś poświęcił X lat na wymyślenie nowego rozwiązania, to rozwiązanie jest niejako jego. Jeśli chce mieć wynagrodzenie za czas poświęcony na jego stworzenie, może je za odpowiednią opłatą udostępnić innym. W ten sposób opłaca się poświęcać czas na eksperymenty, więc ludzie pomysłowi mogą żyć z tego, co wymyślą. Ostatecznie zyskują wszyscy – twórcy zarabiają na swoich pomysłach, a społeczeństwo rozwija się dzięki nowym rozwiązaniom.

Efekt kuli śnieżnej

Problem z patentami zaczął pojawiać się wraz ze wzrostem ich liczby. Okazało się, że niektóre nowe opatentowane rozwiązania wymagają do poprawnego działania innych opatentowanych rozwiązań. Problem pogłębiało przyznawanie patentów na coraz bardziej pospolite rozwiązania, jak na przykład patent na zaokrąglony prostokąt, jaki dostało Apple. W efekcie obecnie w zwykłym smartphonie można znaleźć nawet 250 tysięcy opatentowanych rozwiązań.

Wyścig zbrojeń

Szybko okazało się, że na patentach można nieźle zarobić nie tylko poprzez żądanie opłat za wykorzystywanie opatentowanych rozwiązań, ale także jako narzędzie do walki z konkurentami. Stopień skomplikowania niektórych urządzeń oraz ilość opatentowanych technologii i rozwiązań sprawiła, że wręcz niemożliwym stało się stworzenie na przykład smartphona czy tabletu, który nie naruszałby żadnego patentu. Giganci na rynku technologicznym dozbrajali się w coraz więcej patentów, które nie tylko służyły do ochrony swoich pomysłów, ale także jako potencjalna broń, którą można użyć przeciwko konkurencji. Niektóre firmy były przejmowane tylko ze względu na zbiór patentów, które posiadały. W ten sposób bankrutujące firmy często były kupowane za miliardy dolarów, co dobitnie podkreśla wartość patentów.

Ostatecznie walka z konkurencją przeniosła się na sale sądowe, gdzie firmy walczyły ze sobą, wykorzystując swoje patenty. Najlepszym tego przykładem była wojna patentowa pomiędzy Apple a Samsungiem, której efektem były zarówno miliardowe odszkodowania, jak i całkowite zakazy sprzedawania urządzeń jednego producenta, a raz wygranym była jedna strona, a raz druga. W efekcie najwięcej zyskiwali prawnicy.

Droga donikąd – prawo nie nadąża za rozwojem technologii

W konflikty patentowe mieszały się inne wielkie firmy, ale ostatecznie nigdzie to nie prowadziło. Spory sądowe ciągnęły się latami, a ponieważ każdy większy gracz na rynku posiadał pokaźny zestaw petentów, każdy każdego mógł pozwać. Mechanizm, który z założenia miał promować pomysłowość i stymulować rozwój, stał się kulą u nogi hamującą postęp technologiczny. Sytuacja ta szkodziła także samym firmom, które zamiast skupić się na produkcji, zmuszone były tracić czas i zasoby na bezsensowne walki w sądzie. Wiele firm postanowiło zakopać topór wojenny i podpisać porozumienia, w których zobowiązywały się do nieużywania swoich patentów pomiędzy sobą. W ten sposób każdy wkładał do puli swój wachlarz patentów, które mogły być wykorzystywane przez inne firmy, które podpisały porozumienie, ale w zamian zapewniał sobie spokój z ich strony. Wyjście, choć całkiem skuteczne, ostatecznie jest zaprzeczeniem samej idei patentów. Poza tym nie rozwiązuje kolejnego problemu, którym jest…

Trolling patentowy jako sposób na życie

Porozumienia patentowe nie były w żaden sposób narzucane, podpisywały je tylko te firmy, które chciały. W efekcie bardziej oporne firmy wolały walczyć z konkurencją wszystkimi możliwymi sposobami i nie chciały słyszeć o żadnych porozumieniach. Kolejnym problemem stały się firmy „specjalizujące się” w sporach patentowych, zwane potocznie „Trollami patentowymi”. Są to niewielkie firmy, które rejestrują, bądź odkupują od innych patenty tylko po to, aby później wykorzystać je w sądzie. Biznes jest całkiem dochodowych, bo pozywając ogromne koncerny, można zyskać kilkuset milionowe odszkodowanie. W ten sposób wiele patentów jest rejestrowanych niejako „na wszelki wypadek”, zarówno przez trolli patentowych, jak i „normalne” firmy. Ci pierwsi chcą je wykorzystać w sądzie, a ci drudzy chcą się w ten sposób zabezpieczyć przed tymi pierwszymi. Ostateczny efekt jest taki, że patentów jest jeszcze więcej, a poruszać się w tym jest coraz trudniej.

Czy patenty w IT są w ogóle potrzebne?

No właśnie, po co nam właściwie patenty w IT? Obecnie stały się bardziej bronią skierowaną przeciwko twórcom niż narzędziem do ich ochrony. Od dłuższego czasu podnoszą się głosy, że IT rozwija się zbyt szybko i obecne prawo patentowe się nie sprawdza. Niektórzy chcą całkowitego zniesienia patentów w przypadku oprogramowania i według mnie jest to najlepsze rozwiązanie. Już teraz twórcy oprogramowania stosują własne metody, aby zniwelować skutki stosowania patentów na rozwiązania programistyczne, ale nie zawsze są one skuteczne i nie bronią przed działalnością trolli patentowych. A już od długiego czasu środowiska promujące Open Source oraz Wolne Oprogramowanie pokazują, że nie trzeba patentować rozwiązań, aby osiągnąć sukces. Przykładem może być chociażby najpopularniejszy obecnie system operacyjny – Android, czy najczęściej wykorzystywany system CMS – WordPress.

Brak patentów wymusza też na twórcach wysoką jakość proponowanych produktów. O ile w przypadku opatentowanego rozwiązania możemy liczyć na brak konkurencji, co z kolei skutkuje brakiem stymulacji do ulepszania swoich produktów, to w sytuacji, gdy ktoś może powielić nasze rozwiązanie, zmuszeni jesteśmy do ciągłego rozwoju, aby ktoś nas nie wyprzedził i nie stworzył lepszej wersji naszego dzieła. Choć perspektywa wydaje się mało kusząca, to w praktyce stworzenie własnego klona czyjegoś produktu jest zajęciem naprawdę czasochłonnym, więc jeśli sukcesywnie rozwijamy i ulepszamy nasze dzieło, możemy być spokojni o jego przyszłość. Bardzo dobrze widać to na przykładzie Wolnego Oprogramowania, gdzie nie występuje praktycznie zjawisko niezdrowej konkurencji. Ponieważ każdy może skopiować dowolną część wolnego programu, nie ma sytuacji, gdy na przykład mój produkt zyskuje duża przewagę nad innymi – po prostu inne programy kopiują moje rozwiązanie do siebie. Choć sytuacja może wydawać się niesprawiedliwa, to w rzeczywistości działa to też w drugą stronę – ja mogę skopiować rozwiązania innych. W efekcie cały ekosystem rozwija się szybciej i równomierniej, bo nie traci się na czasu na wynajdowanie koła na nowo i nie hamują nas ograniczenia licencyjne. Brak również sytuacji, gdy jakiś produkt zostaje porzucony przez twórców lub jest przez nich rozwijany w kierunku sprzecznym z oczekiwaniami użytkowników – ponieważ oprogramowanie jest wolne, każdy może stworzyć sobie jego kopię i rozwijać według własnego upodobania. Jeśli więc będą klienci na odmienną wersję jakiegoś produktu, znajdą się też osoby, które będą mogły go stworzyć.

Światełko w tunelu

Obecnie coraz częściej podnoszą się głosy o zlikwidowanie lub przynajmniej zaostrzenie systemu patentowego. Zmienia się również świadomość zarówno klientów, jak i twórców oprogramowania. Wielki sukces platform crowdfundingowych pokazuje, że za produkt dobrej jakości ludzie są w stanie dobrowolnie płacić. Rozwój wolnego oprogramowania pokazuje, że nie trzeba też zastrzegać naszego rozwiązania, aby osiągnąć sukces, a wręcz przeciwnie – udostępnienie go ostatecznie może przyczynić się do jego szybszego rozwoju. Możliwe, że kiedyś doczekamy się rozwiązania problemu patentowych wojen i uzdrowienia niezdrowej atmosfery na rynku IT, ale obecnie pozostaje nam tylko obserwować zmagania gigantów na salach sądowych walczących o możliwość tworzenie smartphonów w kształcie prostokąta z zaokrąglonymi rogami.

Tekst powstał na zaliczenie przedmiotu Etyka w biznesie (serio, ostatni semestr informatyki, a ja muszę pisać eseje…), więc skoro już go napisałem, to czemu nie udostępnić go światu.

Jeden komentarz do „Patenty jako narzędzie do walki z konkurencją

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *